Pochwała zwątpienia

Na temat Ja i mój rozwój

Im głośniej ktoś chojraczy, tym bardziej przestraszony jest pod spodem. Tym bardziej kruchy i oparty wyłącznie na zewnętrznych wskaźnikach jest jego szacunek do siebie - mówi Anna Srebrna.

MAGDA BRZEZIŃSKA: Na księgarskich półkach pełno poradników w stylu: zbuduj swoją pewność w 90 dni. W necie wysyp błyskawicznych kursów pewności siebie, wskazówek, jak ją zyskać nawet w dwie minuty, jak sprawić, by dziecko było pewne siebie, bo niepewne nie poradzi sobie w życiu. Czy to jest prawdziwa droga do pewności siebie? Czy można ją sobie „zrobić” ot tak, w dwie minuty?

ANNA SREBRNA: Rzeczywiście, przedstawiając pewność siebie w ten sposób, można ją „standetyzować”. Zrobić z niej coś w rodzaju kursu makijażu w jeden weekend. Warto zastanowić się, co tak naprawdę jest istotą pewności siebie i czym można się zająć, by ją zbudować. Myślę nad jakimiś synonimicznymi określeniami… Wydaje mi się, że to może być na przykład ugruntowane poczucie stałości własnej osoby czy możność odniesienia się wewnętrznie do wspierającej narracji na swój temat. Czy to też pani nie przekonuje?

To już nie wzbudza mojej nieufności, bo czuję, że odnosi się do czegoś głębszego niż do porad typu: stań w pozycji komiksowej superbohaterki Wonder Woman; usiądź tak, by zagarnąć jak największą przestrzeń dla siebie...

Mnogość tych porad w internecie nie bierze się z powietrza. Odpowiada na ważną potrzebę ludzi, którzy może w trochę nieudolny sposób szukają takiego amerykańskiego, uproszczonego sposobu na coś, co można by nazwać dobrym, satysfakcjonującym życiem czy jakimś wewnętrznym poczuciem sensu. Ja bym nie potępiała w czambuł tych „skrótowych” przepisów, nie dystansowałabym się od razu wobec tych wszystkich wskazówek. Proponuję refleksję: dlaczego to jest takie ważne, żeby mieć na czym oprzeć się w sobie?

No właśnie – dlaczego? Czym jest to coś, co może być naszym wewnętrznym kompasem, punktem odniesienia?

POLECAMY

Paradoksalnie kwestia tzw. pewności siebie pojawia się w naszym życiu nie wtedy, gdy wszystko idzie świetnie – gdy odnosimy sukces za sukcesem i wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazują, że jest dobrze. Naturalną reakcją człowieka jest wtedy radość, zadowolenie czy duma z siebie. Natomiast o tym oparciu w sobie, o tej mądrej pewności siebie, poczuciu wewnętrznego trzpienia czy sensu zaczynamy myśleć wtedy, gdy nam nie idzie. Gdy ponosimy porażkę lub mamy jakieś poczucie winy,

że coś zrobiliśmy nie tak. Wydaje mi się, że istotne jest właśnie to, jak wówczas samemu ze sobą być. Wiele zależy tu od naszej wewnętrznej narracji, od tego, jaki mamy uwewnętrzniony obiekt, uwewnętrznioną opinię o sobie. Ta opinia jest swoistym „materacem”, na który możemy miękko spaść w momencie niepowodzenia. Myślę, że ludzie mądrze pewni siebie potrafią sporo znieść i mądrze na to zareagować. Jeśli nie dostaną awansu, o jakim marzyli, to nie zarzucą sobie od razu: „jestem beznadziejny, skoro tego awansu nie dostałem”, tylko raczej pomyślą: „kurczę, to nie jest fajne nie dostać awansu – widocznie nie dość się o niego postarałem, nie zawalczyłem. Ale mogę się do tego lepiej przygotować i następnym razem będę mieć większe szanse. Zresztą każdy czasem bywa pomijany. Mój szef działu, zanim nim został, przez wiele lat nie dostawał wyższego stanowiska”. I co najważniejsze – człowiek mądrze pewny siebie wie, że brak awansu nie oznacza, że jest złym czy gorszym człowiekiem.

Czy w tej narracji o sobie ma znaczenie to, jaką perspektywę obieramy, oceniając siebie w danej sytuacji – perspektywę zewnętrznych okoliczności czy też wewnętrznych powodów?

To jest ważne, ale myślę, że wtórne. Ważne jest to słowo, którego pani użyła i którego my wszyscy odruchowo w umysłach używamy – „ocenianie”, „ocena”. Gdy zaczynamy się oceniać: jestem kiepski, jestem świetny, jestem beznadziejny, jestem głupi, jestem mądry – to zmierzamy prostą drogą do… warunkowej pewności siebie, która jest uzależniona od zewnętrznych okoliczności. Jak dostanę nagrodę, to jestem fajny, jak nie dostanę, to jestem niefajny. Natomiast im mniej ocenna jest nasza wewnętrzna matryca, a bardziej akceptująca, tym większa szansa, że stanie się ona takim wewnętrznym mądrym rodzicem, który kocha swoje dziecko bezwarunkowo, chce dla niego jak najlepiej, tak samo kocha jego porażki, jak i jego sukcesy. Reaguje z miłością na to, co się wydarza w życiu, przyjmuje to bez oceny.

Tego się chyba nie da nauczyć w dwie minuty…

Owszem, to jest wyzwanie. A my oceniamy odruchowo, bo przecież żyjemy w świecie, który bardzo lubi oceniać, klasyfikować, ustawiać w szeregu, natomiast ocenianie nie sprzyja budowaniu takiej sensownej pewności siebie. Amerykańska psychoterapeutka Nancy MacWilliams, autorka między innymi Diagnozy psychoanalitycznej, pisząc o pewności siebie, używa określenia „poczucie wartości”. Wskazuje, że poczucie wartości „bierze się z siły ego, a nie z chwalenia”. Dlatego tak ważne jest, by wychowując dziecko, budować siłę jego ego, a nie manipulować dzieckiem. A przecież wszelkie oceny i chwalenie są formą manipulacji. Są takim trochę kijem-marchewką: to rób, tego nie rób, za to będę cię kochać, a za to nie. Natomiast siła ego jest, najprościej mówiąc, zdolnością do przyjmowa...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI