Przydatność daje siłę

Na temat Ja i mój rozwój

Każdy, kto ma niską samoocenę, nie wierzy we własne siły i w sens swoich działań, powinien znaleźć coś, choćby drobną rzecz, w której czuje się dobry - mówi MAGDA UMER.

MAGDA UMER – poetka, pieśniarka, dziennikarka, polonistka, reżyserka, scenarzystka, aktorka i autorka recitali. Mieszka z mężem Andrzejem w Pęcicach Małych koło Warszawy. Ma dwóch synów – Mateusza i Franciszka.

JOLANTA BIAŁEK: – Taka osoba jak Pani, znana i uwielbiana przez publiczność, pewnie ma ugruntowane poczucie własnej wartości?
MAGDA UMER: – Bywa różnie. Czasami rzeczywiście czuję, że nie zmarnowałam życia, że zrobiłam i robię coś, co pomaga ludziom. Mam tego dowody na każdym kroku. Ale czasami wydaje mi się, że to mi się tylko wydaje, że to co robię, tak naprawdę niewiele jest
warte, nikomu niepotrzebne i wpadam wtedy w chorobliwy brak wiary w siebie i swoje możliwości. Z trzeciej jednak strony myślę, że może to dobrze, bo nie grozi mi uderzenie wody sodowej do głowy.

Daje Pani koncerty, gra w teatrze, występuje w telewizji, radiu, jest Pani pieśniarką, aktorką, reżyserką, zajmuje się Pani wieloma sprawami, pracuje Pani z najwybitniejszymi polskimi artystami. Nieśmiałość jest Pani chyba obca?
– Obca mi nie jest. Bywa, że jestem zaszokowana własną śmiałością, a kiedy indziej nieśmiałość sprawia, że kroku nie mogę zrobić. Najgorsze jest to, że na swoje nieszczęście nie potrafię przewidzieć, kiedy jaka będę. Dlatego nie mogę się uzbroić. Czasami zwykła wizyta na poczcie staje się najstraszniejszą przygodą. I momenty przed wyjściem na scenę – co jest paradoksalne, bo wychodzę już tyle lat. Wiem też, że gdy już wyjdę, to daję ludziom ukojenie i spokój. Ale sama, tuż przed wyjściem, składam się z obezwładniającego lęku. Wiem już, że muszę to przeczekać, że w moim organizmie zajdzie taki niebywały proces i lęk odejdzie, ale właściwie dopiero ludzie mi pomagają. Za każdym razem ratuje mnie dobra energia płynąca od ludzi, czuję te dobre prądy, czuję, że mogę się pomylić, przewrócić, a oni mnie – w takim metaforycznym sensie – podniosą.

Publiczność Panią napędza?
– Publiczność mnie peszy i krępuje. Po występie oczywiście jestem zadowolona, że coś takiego się stało. Potem jednak musi nastąpić długi czas, w którym nabieram siły na ponowne spotkanie. Jednak były też w moim życiu długie okresy, w których lęk nie pozwalał mi występować.

Skąd więc ten lęk?
– Nie wiem. To jest lęk irracjonalny. To nie jest reakcja na sytuację, a w każdym razie nie do końca. Potrafię sobie zracjonalizować sytuację i to wszystko wiem na poziomie rozumienia, a jednak lęk nadchodzi i obezwładnia. Odczuwając lęk, nie wiem, czego się boję. I tylko czekam, modląc się, żeby to minęło. I mija. Na szczęście. Czasami to trwa dłużej, czasami krócej, ale mija. To jest syndrom „ni stąd, ni zowąd”. Nagle zdaję sobie sprawę, że coś jest nie tak. Człowiek jest kulą związków chemicznych i pewnie w tym momencie brakuje mi serotoniny, dopaminy czy innych endorfin. Ale ja jestem osobą na tyle niemądrą, że bardziej wierzę w metafizykę niż w fizykę. I tak już będzie do końca. Choćby to nie wiem jak śmieszyło neurofizjologów czy inżynierów.

Czy ten lęk wraz z doświadczeniem maleje?
– To jest kolejny paradoks – bo...

Pozostałe 80% artykułu dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.



 

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI