Życie dobre, bo bez iluzji

Na temat

Robimy wszystko, by uniknąć rozczarowań, a przecież są nieuchronne. I niezbędne. Choć bolą, pozwalają orientować się w sobie i w świecie. Weryfikują nasze wyobrażenia, przywracają kontakt z rzeczywistością.

Co się kryje za rozczarowaniem? Czemu służy? Jak sobie z nim radzić? 

Za mistrza w byciu rozczarowanym można uznać jednego z bohaterów książki o Kubusiu Puchatku Alana Alexandra Milne’a. Oto on: „Poczciwy, bury osioł Kłapouchy stał sobie samotnie w zaroślach ostu na skraju Lasu, z łbem zwieszonym ku ziemi, i rozmyślał o sprawach tego świata. Od czasu do czasu smętnie zapytywał samego siebie: «Dlaczego?», to znowu: «Na co i po co?», czasem znów myślał: «O tyle, o ile», a niekiedy sam nie wiedział, o czym właściwie rozmyślał. I kiedy Kubuś Puchatek, kołysząc się z boku na bok, przechodził tamtędy, Kłapouchy ucieszył się bardzo, że może przestać myśleć na chwilę, by móc powiedzieć smętnie i ponuro: 
– Jak się masz?
– A ty jak się masz? – spytał Puchatek.
– Nie bardzo sięmam – odpowiedział Kłapouchy. – Już nie pamiętam czasów, żebym jakoś sięmiał.” (przełożyła Irena Tuwim)

Wszyscy czujemy się czasem rozczarowani, rozgoryczeni, zniechęceni, bo świat okazał się nie taki, jak byśmy chcieli, bo ważni ludzie nas zawiedli, albo my nie sprostaliśmy własnym oczekiwaniom.

POLECAMY

Psychoterapeuta Ian Craib przed dwudziestu laty wydał książkę The Importance of Disappointment. Pisze w niej, że współczesna kultura uporczywie unika rozczarowania, a przecież jest ono nieuchronne, nieodłącznie związane z życiem. Co nie znaczy, że lubimy je przeżywać...

Agnieszka Szpila, autorka książki Łebki od Szpilki – o samotnym wychowaniu dwóch niepełnosprawnych dziewczynek – pisze: „Rozczarowanie jest ze swej natury raczej czymś pozytywnym – jest zdjęciem czaru, odczarowaniem, momentem, w którym spoza polukrowanej fikcji i fałszywych wyobrażeń wyłania się naga prawda o tym, jak jest naprawdę i o tym, co jest. Tyle tylko, że ja na tę prawdę wcale nie byłam gotowa”.

Wielu z nas nie jest gotowych. Gdy prawda wydaje się zbyt trudna do zniesienia, uciekamy w iluzje, pozwalamy, by rządziły naszym życiem. I choć – jak pisze psychoterapeuta Jon Frederickson w książce

Kłamstwa, którymi żyjemy – początkowo ratują nam one życie, z czasem sprawiają, że cierpimy coraz bardziej.

Nie da się uciec przed rozczarowaniem. I nie warto, bo choć trudno nam je przyjąć, może być przydatne, wręcz niezbędne – bez niego nie jesteśmy w stanie dobrze orientować się w sobie i w rzeczywistości.

Pytanie tylko, jak często je przeżywamy? Kim są ci, podobni do Kłapouchego, u których rozczarowanie dominuje w psychicznym pejzażu? 

I jak sobie z nim radzimy? Niektórzy z nas potrzebują znaleźć winnego swego rozczarowania na zewnątrz, inni obwiniają samych siebie... Czy może być tak, że czujemy się rozczarowani i nie ma w tym niczyjej winy? Czy to możliwe, że historia różnych naszych rozczarowań zaczyna się dużo wcześniej, już na początku naszego życia?

Czekając na guru

Wedle Heinza Kohuta, twórcy psychologii self i jednego z najwybitniejszych reprezentantów podejścia psychodynamicznego w psychoterapii, małe dziecko ma – obok innych ważnych pragnień – potrzebę idealizacji rodzica. Oznacza to, że aby się dobrze rozwijać, powinno móc doświadczać co najmniej jednego ze swoich opiekunów jako silnego, odpornego, wszechmocnego. Wtedy może zasilać się jego mocą i czuć, że jest częścią swojej wyjątkowej mamusi, która najlepiej na świecie jeździ autem, albo tatusia, który obroni przed całusami niezbyt trzeźwej sąsiadki z parteru, lub obojga rodziców, którzy sprawnie radzą sobie w jeszcze nierozpoznanym i nieopanowanym przez dziecko świecie.

Stopniowo jednak dziecko przekonuje się, że rodzice nie są wszechmocni – nie wszystko wiedzą, nie wszystko potrafią, nie są więc doskonali – na ideale dostrzec można skazy. Jeżeli doświadczenie rozczarowania czy raczej odczarowania nie jest przedwczesne, nie odbywa się nagle i dotyczy tylko niektórych aspektów postaci rodzicielskich, a nie ich w całości, jest to zdrowy proces rozwojowy – młody człowiek uczy się dzięki niemu samodzielności, krytycznego myślenia i zyskuje odrębność. W życiu dorosłym będzie rozważnie wybierał autorytety, nie oczekując od nich pełnej doskonałości, ale też nie zamykając oczu na ich poważniejsze skazy.

Jednak jeśli dziecko nie miało takiej sprzyjającej sytuacji, może w życiu dorosłym wybierać autorytety przypadkowo czy nietrafnie (np. kierując się aspektami drugorzędnymi, takimi jak formalne tytuły, zainscenizowany aplauz czy zaczepna zuchwałość), a także być od tych autorytetów nadmiernie zależnym i nie widzieć ich ewidentnie niegodziwych postępków. Za nic nie chce być rozczarowany. Broni się przed tym, nie przyjmując do wiadomości niekorzystnych informacji o autorytecie (a raczej „autorytecie”), a gdy rzeczywistość zmusza do takiej konfrontacji, następuje bolesne załamanie. Przykładem może być wstrząs po emisji filmu „Tylko nie mów nikomu”, którego doznało wielu ludzi związanych (często bezkrytycznie) z Kościołem katolickim. Niektórzy przeżyli to jako zmuszenie ich do konfrontacji z niechcianą treścią, której zaprzeczali, póki to było możliwe. 

Czasem nawet w obliczu bezdyskusyjnych wydawałoby się sygnałów o niedoskonałości autorytetu, bronimy się przed rozczarowaniem i doświadczeniem pustki. Lekceważymy jakiekolwiek wątpliwości albo dewaluujemy ich źródło („nie można im wierzyć, sprzedali się za niemieckie pieniądze”). Tak funkcjonuje umysł dogmatyczny, przekonująco opisany w latach sześćdziesiątych XX wieku przez Miltona Rokeacha (patrz słowniczek). I wbrew wszelkim niepokojącym sygnałom nadal tkwimy w zaufaniu do naszego guru, podobnie jak Estragon i Vladimir, bohaterowie sztuki Becketta, wciąż wiernie czekający na Godota, który ma odmienić ich życie.

Iluzje ratują życie, ale z czasem sprawiają, że cierpi...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI