Matka w gorsecie, córka w delegacji

Trening psychologiczny

Głos naszej matki żyje w nas zarówno wtedy, gdy zgadzamy się z tym, co mówi, jak i wtedy, kiedy się z nią nie zgadzamy. Dlaczego niektóre matki sztorcują swoje ukochane córki, budzą w nich poczucie winy?

Kiedy myślę o matkach i córkach, przypomina mi się scena otwierająca jedną z moich ukochanych komedii romantycznych: „To właśnie miłość”. W hali przylotów lotniska Heathrow ludzie wymieniają serdeczne uściski. „Ponoć żyjemy w świecie pełnym nienawiści, ale ja widzę to inaczej. Moim zdaniem miłość jest wszędzie” – mówi narrator.

Jest wszędzie, a szczególnie w relacjach matek i córek. Pomimo trudów i uwikłań, mimo głupio zadawanych sobie ran i wzajemnych rozczarowań, właśnie miłość wydaje się w jakimś sensie wyczerpywać to, co dzieje się pomiędzy nimi. Przez kilkanaście lat pracy z kobietami nasłuchałam się opowieści o matkach wspaniałych, silnych, mądrych, pracowitych, ofiarnych, kochających – sama taką mam. Napatrzyłam się też na matki, które z wielką miłością, dumą i podziwem mówiły o swoich dorastających czy całkiem już dorosłych córkach. Nie spotkałam ani jednej kobiety, która powiedziałaby o swojej matce lub córce, że jest dla niej nieważna. 

Bywają opowieści o matkach i córkach, w których jest samo światło – pełne dobrej codzienności i czerpanej z siebie nawzajem siły. Ale są też takie, i jest ich niemało, w których miłość przeplata się z czymś, co boli.

POLECAMY

A to, co boli, układa się w pewien charakterystyczny wzór. 

Gorset, czyli kto to widział

„Kto to widział…” – kobiety, które usłyszały te słowa od matki, mówią o tym z bólem, nawet jeśli dotyczyły one pozornie błahej sprawy. Dlaczego to stwierdzenie tak boli? Na najbardziej powierzchownym poziomie po prostu dlatego, że jest znakiem dezaprobaty, płynącej od kogoś bliskiego. Jeśli sięgnąć głębiej, „kto to widział…”, podobnie jak „to nie uchodzi”, „jak można…?”, wskazuje na zewnętrzny wzorzec, który ma rządzić naszym życiem i kierować różnymi wyborami. Określa, co wolno, a czego nie; co uchodzi, a co żadną miarą ujść nie może. „Tak ubrana do kościoła nie pójdziesz!” „Kto to widział wybierać takie dziwaczne studia!” „Żeby obca kobieta w twoim domu sprzątała! To już sama nie potrafisz tego ogarnąć?” Takie słowa zasznurowują nas w gorsecie matczynych oczekiwań. I bolą, niezależnie od tego, czy próbujemy zrzucić ten gorset, czy staramy się złapać w nim oddech. Nawet jeśli ostatecznie się go pozbędziemy, jego ślady zostaną w nas, być może na zawsze. Głos naszych mam żyje w nas zarówno wtedy, gdy zgadzamy się z tym, co mówi, jak i wtedy, kiedy się z nim nie zgadzamy. 

Dlaczego niektóre matki tak sztorcują swoje ukochane córki? Bo same (a także ich matki) wychowywały się w świecie, w którym przepis na bycie kobietą był jeszcze bardziej rygorystyczny niż teraz. Gorset oczekiwań dusił. Latami próbowały idealnie dopasować się do sztywnego wzorca, stworzonego głównie pod potrzeby mężczyzn. Trudno uwierzyć, że jeszcze naszym babkom w większości krajów Europy odmawiano praw wyborczych, ostatnia wprowadziła je Szwajcaria dopiero w 1970 roku! 

W trakcie Czarnego Protestu można było zobaczyć panie, które dumnie trzymały tabliczki z napisem: „Jesteśmy wnuczkami czarownic, których nie spalono”. To nie żart, nasze pra- czy praprababcie naprawdę mogły spłonąć na stosie (w Polsce ostatnią „czarownicę” spalono w 1811 roku). Czy nie ma w nas śladów ich strachu? Dopiero ich córki czy wnuczki, a nasze matki czy babcie, wchodziły w świat, który – przynajmniej w teorii – oferował nam równość. 

Dawny przepis na kobiecość obejmował wszystko – od stroju po dopuszczalne dla kobiet zawody, umiejętności, a także słowa, które przystoją „damie”. Wiele kobiet nosiło ten gorset, bo nie wiedziały, że można inaczej. Być może wtedy inaczej naprawdę nie można było. „Większość z nas, w jaki...

Ten artykuł jest dostępny tylko dla zarejestrowanych użytkowników.

Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI